piątek, 31 lipca 2009

Kelowna - część 1

Wreszcie wakacje! Niestety czas kiedy miało się więcej dni wolnych niż przychodów odszedł w niepamięć i musieliśmy się zadowolić krótszym urlopem - ledwie tygodniowym. Nasz wybór padł na Kelowne i doline rzeki Okanagan - najcieplejsze miejsca w Kanadzie, najbliższy kanadyjski miejski ośrodek na kontynencie - zaledwie 400km.

Pojechaliśmy tam w piątkę - my, Anitka oraz Piotrek ze swoją siostrą Gosią. Piotrek jechał samochodem z naszą walizką, a my autobusem (żeby sobie spać po drodze). Wyjeżdżaliśmy w sobotę rano i już na samym początku zaczęły się piętrzyć trudności - w piątkowy wieczór wybuchł wielki pożar lasu na zachodnim brzegu jeziora Okanagan i do Vancouver dochodziły sprzeczne komunikaty - główna droga do Kelowny została zamknięta, tysiące ludzi ewakuowanych itd.. Dla bezpieczeństwa zadzwoniliśmy do naszego hostelu, ale się okazało że nie taki diabeł straszny jak go malują, więc wyruszyliśmy.

Autobus miał jechać obiazdem od Merrit przez Kalmloops, Vernon i do Kelowny - dodatkowe 1.5h drogi. Jednak pierwsze dwie godziny to była podróż przez Lower Mainland, kanadyjską autostradą, po płaskim i tylko góry na południu i północy zbliżały się do nas. Przed Hope płaska przestrzeń skurczyła się zupełnie i jechaliśmy doliną przez przepiękne Góry Nadbrzeżne. Długie podjazdy, zjazdy serpentyny - na szczęście pogoda dopisywała i ruch nie był zbyt duży. Im bardziej przesuwaliśmy się na wschód tym bardziej zielone lasy się przerzedzały i roślinność stawała się bardziej sucha, stepowa, nawet pustynna. W Merrit widoki przypomniały bardziej Kalifornie niż to do czego przywykliśmy w Vancouver. Gdzieś w przed Vernon na bezchmurnym horyzoncie pojawił się wielki bury kleks - zorientowaliśmy się że to dym z pożaru - wyglądało to trochę jak wybuch wulkan. Wysiadając w Kelownie czuło się trzydziestosiedmiostopniowy upał, oraz zapach ogniska.

Szybko znaleźliśmy taksówkę i dojechaliśmy do hostelu Samesun (polecamy!) - Piotrek z Gosią byli chwile później. Atmosfera bardzo przypomniały nam Los Angeles - piaszczyste wzgórza porośnięte gdzieniegdzie jakaś zielenina, upał i żółty smog nad miastem. Zaraz po wstępnym wypakowaniu się poszliśmy nad jezioro, sprawdzić czy woda jest ciepła - krótki pięciominutowy spacer. Na szczęście woda okazała się być akceptowalna - nie gorąca, nie zimna - dobra do pływania - po krótkiej naradzie, bo było już po dziewiętnastej, zdecydowaliśmy się wrócić po stroje i popływać. Nie było już potem dnia bez pływania - zauważyliśmy że w wodzie pływają spopielone szczątki drzew, a z nieba leci popiół zostawiając idealnie szare ślady na naszych jasnych ubraniach. Po zachodzie słońca wróciliśmy do Hostelu i wyruszyliśmy na żer. Niestety Downtown Kelowny nie jest zbyt przyjazne turystom o tej porze, ale się udało i spać nie szliśmy głodni.

Niedziele poświęciliśmy na piesze zwiedzenie Kelowny - centrum - podobała nam się jego parterowość. Cały czas rozglądaliśmy się też za sławnym Ogopogo, czyli potworem z jeziora - za dowód jego istnienia można dostać milion dolarów! Potem poszliśmy na spacer w poszukiwaniu innej plaży. Okazało się że mieszkalnej części miasta, co przecznicę jest taka mikroplaża o szerokości drogi. Po południu zdecydowaliśmy wyruszyć na poszukiwania samochodem i znaleźliśmy Gyro Beach - długa, szeroka plaża, bardzo powoli nabierająca głębokości - będzie to nasze ulubione miejsce pływania.

Capilano i White Rock

Nasze plany obejmowały coś więcej niż tylko popołudniowe i jednodniowe wyjazdy, choć te stanowiły zdecydowaną większość - było ich tyle że prawie jedna czwarta wymagała zmian lub odrzucenia.

Lecz udało nam się zrealizować te bardziej priorytetowe wyjścia - na wiszący most w wąwozie Capilano i do White Rocka.

Właściciel terenów położonych w wąwozie rzeki Capilano w North Vancouver w XIXw zbudował most między brzegiem gdzie były domostwa, a brzegiem gdzie były łowiska - początkowo dla własnych praktycznych potrzeb. Szybko jednak wiszący most okazał się atrakcją turystyczną i kilkakrotnie rozbudowywany jest nią do dziś. Obrósł małym parkiem rozrywki w tematyce ekologicznej - wycieczka po kładkach zawieszonych nad drzewami, pogadanki indiańskie itd. Nie brzmi to może zbyt fascynująco, ale spędziliśmy tam cały dzień dobrze się bawiąc. Ciekawostką jest to że rezydenci Kolumbii Brytyjskiej mogą przez rok wchodzić na tym samym bilecie (i oprowadzać różnych gości).

Kiedy wreszcie przed wieczorem opuściliśmy teren parku, podjechaliśmy jeszcze trochę w górę rzeki by obfotografować tamę na Capilano, która tworzy zbiornik wody pitnej dla miasta.

W sobotę pojechaliśmy do White Rocka - Anita i ja, bo Justynka musiała trochę odpocząć, a przede wszystkim zająć się swoimi sprawami. Tym razem była to konwencjonalna wycieczka autobusowa. Trafiliśmy akurat na odpływ, więc wielkie połacie plaży były odsłonięte, tak że suchą stopą przechodziło się pod molo. Jednak wraz ze spacerem wody przybywało i niejednokrotnie musieliśmy zmieniać trasę by nie być zupełnie odcięci. Woda była wyjątkowo ciepła, w najpłytszych miejscach miała pewnie z 25 stopni, w głębszych nieco mniej, ale i tak była cieplejsza niż Ocean w Los Angeles. Wyprawa okazała się być fatalna w skutkach, bo nie doceniliśmy mocy słońca i trochę nas przypiekło w nietypowych miejscach - np na stopach.

czwartek, 16 lipca 2009

Chwila przerwy...

W końcu daliśmy sobie chwilę przerwy i zostaliśmy w domu - to znaczy Justyna i ja - bo Anitę wysłaliśmy z siostrą Piotrka - Gosią - na dalsze zwiedzanie, nawet im narysowaliśmy plan, żeby się nie obijały:
  • Sea Bus
  • Vancouver Lookout (wieża widokowa)
  • spacer ulicami Robson i Thurlow (sklepy) oraz Bute (West End, starsza, "artystyczna" dzielnica)
  • Sea Wall - czyli plaża z palmami.



Wraz z przyjazdem Gosi dotarły do nas buty dla Justyny - dziękujemy Tadkowi, Witkowi oraz Gosi za transport ich na trasie Londyn-Kraków-Warszawa-Vancouver!


Poza tym wybraliśmy się z Łukaszem i Piotrkiem na musical Les Miserables do Teatru Staleya. Bardzo nam się podobało, choć Justyna woli operę.

środa, 15 lipca 2009

Repetyrorium w UBC

W naukowej części wycieczki dziewczyny odwiedziły ogród japoński oraz botaniczny. W części rekreacyjnej - plażę Wreck Beach.