niedziela, 3 października 2010

Wenatchee

Do nas już na dobre zawitała jesień - krótki dzień, chmury, ale też kolorowe liście i rześkie poranki. Lecz nasze dni nie stały się wcale senne i spokojne - dopiero teraz w pracy odetchnęliśmy po intensywnym sierpniu i wrześniu. Dopiero teraz widzę ile Amerykanie pracują (jak szaleni).
Deszczowe dni nadrabialiśmy imprezami - urodzinami Pawła, urodzinami Moniki:


Żeby powłóczyć się trochę po słonecznej stronie życia, wybraliśmy się na Mount Lilian, po drugiej stronie gór. Na szczyt ostatecznie nie udało nam się trafić i chodziliśmy po jakiś innych szlakach między Ellensburgiem i Wenatchee, ale i tak było ładnie.


Wieczorem wybraliśmy się na kolację do bawarskiej wioski - Leavenworth, gdzie akurat odbywał się Oktober Fest. Nam udało się dobrze zjeść w Andreas Keller i jeszcze nabyć bardzo smaczny chleb z Tacomy.

Następnego dnia poszliśmy na dłuższy spacer wzdłuż Ingalls Creek:


Poza tym Justyna cały czas pracuje nad naszymi zaległymi zdjeciami - udało jej się wrzucić te ze zwiedzania Seattle na City Pass-ie: Zoo, Pacific Science Center, Seattle Aquarium, Experience Music Project, rejs po Puget Sound...

Tu są zdjęcia od Moniki i Mateusza:



Na sam koniec amerykańska refleksja - bardzo trudno tu znaleźć dobre lokalne jabłka, a przecież Waszyngton słynie z jabłek! W Richmond dostęp do lokalnych owoców był dużo lepszy: były trzy farm markety czynne cały tydzień, a tu mamy tylko jeden i to jeszcze otwarty tylko w soboty - gorzej niż targ w Siewierzu! Nam nowozelandzka gala i kalifornijski honey crisp już się przejadły, pomijając fakt że są ponad 2x droższe niż w Kanadzie - logika która stoi za ekonomią USA cały czas mnie zadziwia!

Brak komentarzy: