wtorek, 13 lipca 2010

Letnie upały

Kto by pomyślał - przez kilka dni było u nas 30 stopni i słońce - wiem, dla czytelników z Polski to codzienność, ale nam tak brakowało takiej pogody że nawet nie narzekaliśmy na temperatury - no może trochę w południe, ale to się nie liczy:)
Żeby poczuć się zupełnie wakacyjnie odwiedziliśmy okoliczne parki nad jeziorem - Meydenbauer i Clyde Hill. Podobno woda w jeziorze miała 21C ale nam się wydawało jakby to było co najmniej pięć stopni mniej.

środa, 7 lipca 2010

Portland, OR

Do trzech razy sztuka! Długi weekend z okazji Święta Niepodległości okazał być się na tyle motywujący, że wybraliśmy się zwiedzać Portland - najbliższe duże miasto w USA, już w sąsiednim stanie - Oregonie. W ten oto sposób odwiedziliśmy już wszystkie największe miasta na Zachodnim Wybrzeżu i możemy co nieco o nich powiedzieć z perspektywy turysty i częściowo mieszkańca - Portland pasuje się nieco przed Seattle ale zdecydowanie za San Francisco, o naszym ulubionym mieście na północy nie wspominając:) Ten ranking jest nieco niesprawiedliwy wobec Seattle, bo Portland to najmniejsza z metropolii Zachodniego Wybrzeża a my krótko mówiąc nie jesteśmy fanami megalopolis.
Ale obiektywnie Portland ma pewne cechy które nam się podobają - w Dowtown dominuje zieleń, jest dużo drzew - więcej nawet niż w Vancouver - ale też i wieżowców jest mało - nasze Dowtown Bellevue wydaje być się bardziej amerykańskie w tej kwestii. Jeździ też kilka linii tramwajowych - "szybkie", zwykle i napowietrzene = tym ostatnim nie udało nam się przejechać. Miasto słynne jest też ze swoich ogrodów, mostów i (mikro)browarów - w samym Downtown widzieliśmy trzy!
Oregon znany też jest z braku podatku od sprzedaży, co powoduje duże kolejki na stacjach benzynowych przy granicy ze stanem Waszyngton, a nas skusiło na wyprawę do outletów by jeszcze bardziej cieszyć się z niskich cen.

Poza miejskimi atrakcjami odwiedziliśmy też mnichów od św. Brygidy (jedyne zgromadzenie na świecie, robią dobrą czekoladę), lokalnego producenta truskawek i innych pysznych owoców, wdrapaliśmy się na skalę Beacon Rock i oglądaliśmy wulkan Mt Helen - ostatnia erupcja 1980, taka prawdziwa ,a nie kopcenie jak na Islandii:). Niestety góra  schowała się nad gęstą pokrywą chmur wiec niewiele widzieliśmy.

Pólwysep Olimpic


Za namową Donaty i Mateusza wybraliśmy się do Olimpic National Park - mieliśmy niesłychanie ambitne plany z których udało nam się zrealizować niewielką część. Trochę w tym naszej winy, a trochę nieszczęśliwych (jak zawsze) zbiegów okoliczności, jak choćby korki na prom przez Zatokę Pugeta - w końcu pojechaliśmy dookoła i dopiero po 12 byliśmy po drugiej stronie.

Góry Olimpic leżą na półwyspie osłaniającym Seattle od Pacyfiku - na pełne morze wypływa się przez Juan de Fuca tudzież Cieśniną Georgia w Kanadzie. Pierwszy krotki postój mieliśmy w okolicach Dungenes Bay, gdzie jest najdłuższa mierzeja w USA; nie zrobiła na nas szczególnego wrażenia, pewnie gdybyśmy musieli ją obejść, dała by się nam we znaki. Następnym przystankiem była grań Hurricane Ridge. Liczyliśmy tam na alpejskie łąki ale okazało się, że wszystko już przekwitło, choć nieopodal leżaly jeszcze płaty śniegu.



Ostatnim większym przystankiem tego dnia była plaża Rialto, gdzie mieliśmy okazję podziwiać piękny zachód słońca i wielkie fale.
Nocowaliśmy w Forks, które nieprzyjemnie nas zakoczylo brakiem otwartych lokali gastronomicznych i wyłączeniem prądu o pólnocy. Wampirze atrakcje obfotografowaliśmy w niedzielę.



Tego dnia oglądaliśmy jeszcze las deszczowy w dolinie rzeki Hoh, gorące źródła Sol Duc i Lake Crescent. Do domu udało nam się wrócić dopiero przed północą.