środa, 2 marca 2011

42 km

Tyle przeszedłem na trasie dom-praca-dom odkąd przeprowadziliśmy się do Cambridge, to mniej więcej tyle co z Katowic do Żelisławic, czyli przed długi okres czasu najdłuższa odległość jaką pokonywałem w życiu samochodem (jako pasażer).

W Cambridge dominują rowery, wszyscy na nich jeżdżą jak szaleńcy, do tego jeszcze jest ruch lewostronny i wąskie ulice i chodniki - więc nie wiadomo gdzie się chować - aż się nauczyłem robić "shoulder-checki" na chodniku przed zmianą kierunku. Niestety nasze rowery jadą gdzieś przez prerie, albo płyną przez Pacyfik, więc nie mamy z nich pożytku. Ale 3.8km to niecały 1km więcej niż droga do liceum, albo Pałacu, więc 35-40min wystarczy (czyli na każdą godzinę w pracy przypada niecały 1km spaceru). Autobusem wraz z dojściem na przystanek taka podróż zajmuje 30min, więc nie jest to zbyt duży postęp.

Ruch samochodowy jest mocno ograniczony, wjazdowe ulice do centrum miasta maja wysuwane pachołki które chowają się w jezdni za okazaniem identyfikatora. Ale mimo tych nieamerykańskich warunków miasto jest bardzo przyjemne - wygląda trochę jak Kraków który kończy się na Alejach.

Praca w Microsoft Research jest fantastyczna - przede wszystkim wszyscy robią wrażenie istotnie mądrzejszych ode mnie, więc jest wiele perspektyw do nauki. Po drugie panuje tam dużo większa różnorodność i bardziej "geekowy" klimat - jakieś niestworzone wynalazki z styropianu, monitorów LCD i klocków lego, które być może są częścią jakiegoś poważnego projektu, a być może służą tylko do zabawy są porozkładane na różnych szafkach, czasem nawet w kuchni. Atmosfera jest dużo bardziej naukowa niż na głównym kampusie, nawet MikTex jest preinstalowany na firmowym laptopie:) Poza tym nowy team jest dużo bardziej zintegrowany - bo w zasadzie jesteśmy tam jedynymi ludźmi z Binga (na trochę ponad 100 osób), więc chodzimy razem na lancze, kawę itd. Niestety oferta kulinarna jest jeszcze słabsza niż w City Center Plaza w Bellevue, ale cóż - nie można mieć wszystkiego - rekompensuje to sobie jogurtami bakomy z Tesco.

W poniedziałek było dla nowych pracowników spotkanie z jednym z dyrektorów MSR, prof. Simon Peyton Jones (ten od Haskella), trochę opowiadał historii, po krótce co robią różne grupy - było tam też dziecko mojego obecnego teamu - AdPredict. Z nowo przyjętych ludzi tylko ja byłem etatowym pracownikiem - reszta to doktoranci, postdocy i profesorowie na badaniach - z tego co zapamiętałem - ktoś z RPA, doktorant z Kalifornii pracujący nad komputerowym systemem śledzenia pszczół i dziewczyna z Kanady modelująca komputerowo wpływ wycinania lasu na żyjące tam zwierzęta (i potem się dziwią skąd takie stereotypy).



1 komentarz:

Paweł z Kirkland pisze...

Haha, te badania nad komputerowym śledzeniem pszczół mogą okazać się strzałem w dziesiątkę. Znając życie*, już niedługo wejdzie dyrektywa zobowiązująca wszystkich pszczelarzy do monitorowania lotów pszczół w celu określenia czy trzeba na słoiku z miodem napisać "GMO" czy nie. A wtedy wiadomo - błyskawiczna habilitacja i wielkie granty rządowe. Z drugiej strony cały czas pozostaje pytanie czy europejskie pszczoły dożyją tego momentu.

(*) Miód z GMO