Wesołego Alleluja!
Przegapiliśmy okazję do złożenia życzeń, ale ciągle jeszcze żyjemy na walizkach...
Jakoś nie możemy się do Wielkiej Brytanii przyzwyczaić - z jednej strony cieszy nasz różnorodność jedzenia, bliskość Polski, względna przyjazność w sklepach... z drugiej strony ciągłe uczucie deja vu, że kilentów tak, to chyba tylko PKP obsługuje - Internet podłączają nam 3 tydzień i jeszcze 2 tygodnie im to zajmie (nie bierzecie Sky), prysznic naprawiają już nam prawie miesiąc. Poczta raz działa błyskawicznie, innym razem gubi przesyłki i wypiera się tego, że je zgubiła, bank potrzebuje 3 tygodnie żeby dopisać Justynę do konta, nie mówiąc już o takich prozaicznych rzeczach jak szybkość obsługi w pubach. A na sam koniec boli nas, że za większość usług płaci się tu więcej niż w Stanach czy w Kanadzie - bardzo nas rozbestwiła amerykańska walka o klienta. Musimy kiedyś przygotować taką listę, co w których krajach nam się podobało i dlaczego.
Dla wtajemniczonych bonusowa informacja - Cambridge jest jak Niwki, a Żelisławice zdecydowanie bardziej przypominają Amerykę.
Podoba nam się wszechobecność roweru w Cambridge, nasz dom - choć zdecydowanie nie jest wart tych 1000 GBP które za niego płacimy - ma swoje zalety - kawałek ogródka, dużą altanę na pudła, rowery i wszystkie te rzeczy które się mogą przydać, living room gdzie można skakać na skakance i dwie sypialnie, jedną zaadoptowaną na pracownie - ledwo ledwo, ale się póki co wszystko mieści. Daria opowiadała, że pracownicy naukowi którzy przeprowadzali się z Ohio, Iowy do Aberdeen popełnili błąd - zabrali amerykańskie meble, których w UK nawet przez drzwi się przenieść nie dało. Ta różnica w przestrzeni wgryza się w mózg - nasze mieszkanie w Katowicach wydawało mi się zawsze względnie przestronne, po przyjeździe ze Stanów, gdy nas nie było 2 lata, robiło bardzo klaustrofobiczne wrażenie, ale teraz na Wielkanoc po ledwie 2 miesiącach w UK standard później wielkiej płyty wydaje się luksusem;)
Poza Darią i Davidem, widzieliśmy się już z Tadkiem i Anią - musimy ich teraz odwiedzić w Wielkim Mieście, bo nasza prowincja jest urokliwa, ale nawet do Ikei musieliśmy pojechać do Londynu, nie mówiąc o bardziej ulubionych sklepach.
Żeby nie było że tylko narzekamy - podróże do Polski - błyskawiczne i względnie tanie - Cambridge->Katowice to trochę ponad 50% czasu podróżny Szczecin->Katowice za bardzo porównywalne pieniądze, Justyna wreszcie ma względnie blisko do Szczecina.
Choć Joaquin i mój team są bardzo sympatyczni i otwarci na wiele atrakcji które my też lubimy (chodzenie po górkach, rower, planszówki, gitara, jedzenie), to brakuje nam naszej amerykańskiej MS-Polonii i tego poczucia wspólnoty - tu każdy ma blisko do Polski, rodziny, znajomych ze studiów, liceum etc - więc mimo istotnego nasycenia naszą małą emigracją Wielkiej Brytanii, to jest to jednak coś zupełnie innego. Nikt nie powie że 2000km do Tomka Tyranowskiego czy Marka Ramsa to rzut beretem i to i tak poza King County nasi najbliżsi geograficznie znajomi. Pozdrawiamy wszystkich tych którzy ciągle są zza wielką wodą (z niewymienionych - Krysia, Asia, Szymon, Michał, Natalia, Paweł, Justyna, Franek, Wojtek, Stasiu, Monika, Mateusz, Piotrek, Łukasz, Zuzia i Marcin,Paweł, Kamila, Michał, Agata, Travis, Ewa, George, Karolina, Filip, Karolina i Sebastian - uff, mam nadzieję że o nikim nie zaponiałem), albo jak Michał i Ola - właśnie się tam przenieśli, tudzież tych którzy tak jak my już wrócili (Przemo, Asia, Emilka, Tomek, Ania, Maciej, Andrzej, Ewa i Michał)
Tęsknimy za wspólnym graniem, stekami i wycieczkami i liczymy że z czasem uda nam się przywrócić naszą towarzyską aktywność do odpowiedniego poziomu, zwłaszcza że teraz można nas dużo łatwiej odwiedzać - do czego bardzo wszystkich namawiamy. Szczególnie, że dostaliśmy wreszcie łóżko i przywróciliśmy funkcjonalność kanapy na dole. Nie bez udziału taty który w magiczny sposób dorobił łożysko do kanapy, mimo że IKEA od 2 lat zarzekała się że to niemożliwe, za co serdecznie dziękujemy. Także mamy nadzieje na zintensyfikowanie zwiedzania bliższej i dalszej okolicy, mając na uwadze wspaniale zapowiadające się lato - nie kto inny a Przemo zaraził nas taką aktywnością, za co mu serdecznie dziękujemy.
Zdjęcia i bardziej uporządkowanie informacje pojawią się w terminie późniejszym - kiedy dorobimy się prawdziwego internetu.
Przegapiliśmy okazję do złożenia życzeń, ale ciągle jeszcze żyjemy na walizkach...
Jakoś nie możemy się do Wielkiej Brytanii przyzwyczaić - z jednej strony cieszy nasz różnorodność jedzenia, bliskość Polski, względna przyjazność w sklepach... z drugiej strony ciągłe uczucie deja vu, że kilentów tak, to chyba tylko PKP obsługuje - Internet podłączają nam 3 tydzień i jeszcze 2 tygodnie im to zajmie (nie bierzecie Sky), prysznic naprawiają już nam prawie miesiąc. Poczta raz działa błyskawicznie, innym razem gubi przesyłki i wypiera się tego, że je zgubiła, bank potrzebuje 3 tygodnie żeby dopisać Justynę do konta, nie mówiąc już o takich prozaicznych rzeczach jak szybkość obsługi w pubach. A na sam koniec boli nas, że za większość usług płaci się tu więcej niż w Stanach czy w Kanadzie - bardzo nas rozbestwiła amerykańska walka o klienta. Musimy kiedyś przygotować taką listę, co w których krajach nam się podobało i dlaczego.
Dla wtajemniczonych bonusowa informacja - Cambridge jest jak Niwki, a Żelisławice zdecydowanie bardziej przypominają Amerykę.
Podoba nam się wszechobecność roweru w Cambridge, nasz dom - choć zdecydowanie nie jest wart tych 1000 GBP które za niego płacimy - ma swoje zalety - kawałek ogródka, dużą altanę na pudła, rowery i wszystkie te rzeczy które się mogą przydać, living room gdzie można skakać na skakance i dwie sypialnie, jedną zaadoptowaną na pracownie - ledwo ledwo, ale się póki co wszystko mieści. Daria opowiadała, że pracownicy naukowi którzy przeprowadzali się z Ohio, Iowy do Aberdeen popełnili błąd - zabrali amerykańskie meble, których w UK nawet przez drzwi się przenieść nie dało. Ta różnica w przestrzeni wgryza się w mózg - nasze mieszkanie w Katowicach wydawało mi się zawsze względnie przestronne, po przyjeździe ze Stanów, gdy nas nie było 2 lata, robiło bardzo klaustrofobiczne wrażenie, ale teraz na Wielkanoc po ledwie 2 miesiącach w UK standard później wielkiej płyty wydaje się luksusem;)
Poza Darią i Davidem, widzieliśmy się już z Tadkiem i Anią - musimy ich teraz odwiedzić w Wielkim Mieście, bo nasza prowincja jest urokliwa, ale nawet do Ikei musieliśmy pojechać do Londynu, nie mówiąc o bardziej ulubionych sklepach.
Żeby nie było że tylko narzekamy - podróże do Polski - błyskawiczne i względnie tanie - Cambridge->Katowice to trochę ponad 50% czasu podróżny Szczecin->Katowice za bardzo porównywalne pieniądze, Justyna wreszcie ma względnie blisko do Szczecina.
Choć Joaquin i mój team są bardzo sympatyczni i otwarci na wiele atrakcji które my też lubimy (chodzenie po górkach, rower, planszówki, gitara, jedzenie), to brakuje nam naszej amerykańskiej MS-Polonii i tego poczucia wspólnoty - tu każdy ma blisko do Polski, rodziny, znajomych ze studiów, liceum etc - więc mimo istotnego nasycenia naszą małą emigracją Wielkiej Brytanii, to jest to jednak coś zupełnie innego. Nikt nie powie że 2000km do Tomka Tyranowskiego czy Marka Ramsa to rzut beretem i to i tak poza King County nasi najbliżsi geograficznie znajomi. Pozdrawiamy wszystkich tych którzy ciągle są zza wielką wodą (z niewymienionych - Krysia, Asia, Szymon, Michał, Natalia, Paweł, Justyna, Franek, Wojtek, Stasiu, Monika, Mateusz, Piotrek, Łukasz, Zuzia i Marcin,Paweł, Kamila, Michał, Agata, Travis, Ewa, George, Karolina, Filip, Karolina i Sebastian - uff, mam nadzieję że o nikim nie zaponiałem), albo jak Michał i Ola - właśnie się tam przenieśli, tudzież tych którzy tak jak my już wrócili (Przemo, Asia, Emilka, Tomek, Ania, Maciej, Andrzej, Ewa i Michał)
Tęsknimy za wspólnym graniem, stekami i wycieczkami i liczymy że z czasem uda nam się przywrócić naszą towarzyską aktywność do odpowiedniego poziomu, zwłaszcza że teraz można nas dużo łatwiej odwiedzać - do czego bardzo wszystkich namawiamy. Szczególnie, że dostaliśmy wreszcie łóżko i przywróciliśmy funkcjonalność kanapy na dole. Nie bez udziału taty który w magiczny sposób dorobił łożysko do kanapy, mimo że IKEA od 2 lat zarzekała się że to niemożliwe, za co serdecznie dziękujemy. Także mamy nadzieje na zintensyfikowanie zwiedzania bliższej i dalszej okolicy, mając na uwadze wspaniale zapowiadające się lato - nie kto inny a Przemo zaraził nas taką aktywnością, za co mu serdecznie dziękujemy.
Zdjęcia i bardziej uporządkowanie informacje pojawią się w terminie późniejszym - kiedy dorobimy się prawdziwego internetu.
4 komentarze:
Tak,zawsze tak powoli bylo w Angli. Dlugo sie nie trzeba przyzwyczajac do pedzacej ku tobie obslugi sklepowej, czy wiecznie milych pan sprzedawczyn w usa. Jak sie wam znudza deszcze moze moze powrocicie na stanowe smieci?;) Przydaloby sie nam jakies towarzystwko..
Hej, nam też będzie brakowało tej polskiej MS-owej wspólnoty, którą mieliśmy w USA i Kanadzie, bo podejrzewam, że w Zurichu też tego nie będzie. Mam jednak nadzieję, że będzie okazja się odwiedzać. Nam póki co Zurich się podoba, no ale jesteśmy tu dopiero trzeci dzień, więc cała zabawa dopiero się zaczyna ;-) Tak, więc na listę plusów i minusów z naszej strony musicie jeszcze trochę poczekać ;-) Pozdrawiamy Was serdecznie i trzymajcie się tam ciepło!
O nas zapomniałeś!!! A tyle razy razem w planszówki graliśmy!!! ;) Tak na marginesie, to dzięki za Wasze refleksje, teraz już wiemy co nas czeka. Ciekawe czy będziemy mieli podobne odczucia... Do zobaczenia niedługo!!!
Oj bardzo przepraszam. Karygodne niedopatrzenie. Już was umieściłem, nawet kursywą!:)
Prześlij komentarz