Prawie trzy miesiące potrzebowaliśmy żeby odgrzebać się po przeprowadzce do Cambridge:
"Po pierwsze - jest daleko, leci się 3h, więc już człowiekowi zaczyna się nudzić i być niewygodnie. Nocą miasto jest jedyną jasną przestrzenią w okolicy - reszta to pustynia i góry. Lotnisko utwierdza nas w przekonaniu, że w Vancouver jest najprzyjemniejsze - mimo, iż w Las Vegas też są dywany.
Kasyna są wszędzie - już w terminalu napadła na nas grupa jednorękich bandytów, w drodze do hotelu minęliśmy kilka, a nasz ogromny hotel (mały jak na Las Vegas) przywitał nas nie recepcją a rzędami stolików do pokera. W środku hotelu była przeszklona oranżeria, ze sztucznymi wiewiórkami, dzięciołami, wodospadem etc - dodatków kilka razy dziennie był pokaz laserów na którym wypchany wilk wył, a plastikowy niedźwiedź ryczał. Ale to dopiero początek zwiedzania światowej stolicy kiczu.
Miasto leży między górami, na płaskim terenie - samo też jest płaskie, jedynie The Strip (Las Vegas Blvd) z jego gigantycznymi hotelami gdzie wszystko musi być największe, najbardziej błyszczące i najbardziej niesamowite - przed szklaną piramidą (Luxor) czeka Sfinks; Caesars Palace wygląda jakby ktoś antyczne budowle rozciągnął w pionie trzykrotnie (aż dziwże nie pokusili się na wzorowanie się na starożytnej Grecjii i nie pomalowali kolumn w jaskrawe scenki rodzajowe); przed Bellagio co 15 minut odbywa się pokaz tańczącej fontanny; W The Venetian dla każdego przedstawienia jest osobna scena, jest też piętro z kanałami, gondolami, kamienicami, nawet sztucznym niebem - gdy weszliśmy tam po wieczornym Upiorze w Operze poczuliśmy się jak na jetlagu - niby noc a dzień - nic się nie zgadza. Jest też Statua Wolności, Wieża Eiffela i żywe lwy - do wyboru do koloru, a to wszystko za pieniądze graczy.
Mimo całego tego blichtru w Las Vegas widać kryzys - czego nie szukaliśmy na GPS to było zamknięte, przeniesione, zaciemnione - Starbucks, Whole Foods, restauracje.
Poza miastem zwiedziliśmy tradycyjne pustynne formacje południa - Valley Of Fire, Red Rock Canyon. Zbyt długie zwiedzanie betonowego wnętrza Hoover Dam spowodowało, że spóźniliśmy się na Sky Walk w Wielkim Kanionie - ale i tak wycieczka była słoneczną odmianą bellevueańskiej codzienności."
"Po pierwsze - jest daleko, leci się 3h, więc już człowiekowi zaczyna się nudzić i być niewygodnie. Nocą miasto jest jedyną jasną przestrzenią w okolicy - reszta to pustynia i góry. Lotnisko utwierdza nas w przekonaniu, że w Vancouver jest najprzyjemniejsze - mimo, iż w Las Vegas też są dywany.
Kasyna są wszędzie - już w terminalu napadła na nas grupa jednorękich bandytów, w drodze do hotelu minęliśmy kilka, a nasz ogromny hotel (mały jak na Las Vegas) przywitał nas nie recepcją a rzędami stolików do pokera. W środku hotelu była przeszklona oranżeria, ze sztucznymi wiewiórkami, dzięciołami, wodospadem etc - dodatków kilka razy dziennie był pokaz laserów na którym wypchany wilk wył, a plastikowy niedźwiedź ryczał. Ale to dopiero początek zwiedzania światowej stolicy kiczu.
Miasto leży między górami, na płaskim terenie - samo też jest płaskie, jedynie The Strip (Las Vegas Blvd) z jego gigantycznymi hotelami gdzie wszystko musi być największe, najbardziej błyszczące i najbardziej niesamowite - przed szklaną piramidą (Luxor) czeka Sfinks; Caesars Palace wygląda jakby ktoś antyczne budowle rozciągnął w pionie trzykrotnie (aż dziwże nie pokusili się na wzorowanie się na starożytnej Grecjii i nie pomalowali kolumn w jaskrawe scenki rodzajowe); przed Bellagio co 15 minut odbywa się pokaz tańczącej fontanny; W The Venetian dla każdego przedstawienia jest osobna scena, jest też piętro z kanałami, gondolami, kamienicami, nawet sztucznym niebem - gdy weszliśmy tam po wieczornym Upiorze w Operze poczuliśmy się jak na jetlagu - niby noc a dzień - nic się nie zgadza. Jest też Statua Wolności, Wieża Eiffela i żywe lwy - do wyboru do koloru, a to wszystko za pieniądze graczy.
Mimo całego tego blichtru w Las Vegas widać kryzys - czego nie szukaliśmy na GPS to było zamknięte, przeniesione, zaciemnione - Starbucks, Whole Foods, restauracje.
Poza miastem zwiedziliśmy tradycyjne pustynne formacje południa - Valley Of Fire, Red Rock Canyon. Zbyt długie zwiedzanie betonowego wnętrza Hoover Dam spowodowało, że spóźniliśmy się na Sky Walk w Wielkim Kanionie - ale i tak wycieczka była słoneczną odmianą bellevueańskiej codzienności."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz