czwartek, 29 września 2011

Mydło, powidło i pomidorki

Bardzo nam spadła częstotliwość wpisów - po pierwsze, nowa praca wciąga dużo bardziej niż stara, po drugie - zdecydowanie mniej zwiedzamy niż w Stanach (a już jak odliczyć Londyn i Cambridge to w ogóle). Tyle tytułem usprawiedliwiania - w końcu tylko winny się tłumaczy.

Przez wakacje odwiedziło nas mnóstwo gości, może uda nam się do końca roku obrobić wszystkie zdjęcia, póki co opublikowaliśmy trochę z Cambridge i Londynu. Trochę zdjęć z wiosennej wizyty Ani:



W połowie września odbyłem prawie dwutygodniową służbową podróż do USA - miło jest odwiedzić tamte kąty i stary znajomych. A także ponapawać się bliskością gór i przyrody - zwłaszcza, że w King County jako metropolii jest pewnie więcej drzew niż w całej południowej Anglii. Udało mi się odwiedzić zarówno Rainera, stepy Yakimy, jak i wschodnie stoki Gór Skalistych. Poza pracą i wycieczkami trzecim tematem przewodnim było jedzenie - mieliśmy trochę oficjalnych kolacji firmowych i trochę prywatnych wyjść - trzeba przyznać Amerykanom: umieją przyrządzać steki, łososie, hamburgery i boczek. Za stosunkowo niewielkie pieniądze ($17) można zjeść lepszego steka niż w Cambridge w drogich (i dobrych) restauracjach (₤30 = $45). Niestety, brytyjska kuchnia całkowicie zarabia na swoją reputację. Choć mieszkanie w Anglii nadrabia stosunkowo tanią i dobrą żywnością w sklepach, więc pewnie wychodzi na zero.

Po powrocie czuję się jak w Krakowie - wąskie uliczki, pełno ludzi (studentów) na chodnikach, przed knajpami, w sklepach - ruch, życie! W porównaniu z tym bardzo porządne, ładne i zadbane Bellevue wydaje się troche miastem emerytów i yuppies.

I najważniejsze - udały nam się pomidorki - w czerwcu (trochę późno) zasialiśmy do doniczki pomidory i właśnie w tym tygoniu zrobiły się czerwone, słodkie i soczyste. Co prawda ciężko o nie walczyliśmy: znosiliśmy biedronki z okolicy jak zaatakowały je mszyce, podlewaliśmy, chowaliśmy przed wiatrem, wiązaliśmy do patyków - ale udało się. Nie ma jak uroki wiejskiego życia!


6 komentarzy:

aeter pisze...

Gratuluję pomidorków, fantastyczne!

Marcin Gorecki pisze...

Na steki czy hamburegry w UK polecam raczej puby niz restauracje po 35GBP, za 1/3 tego dostaniesz. Porownujac skale UK i US zwiedzania w tym pierwszym wydaje mi sie duzo wiecej. Bardzo polecam English Heritage (ktorego mialem przyjemnosc byc czlonkiem) oraz National Trust - nawet jesli nie po czlonkostwo i znizki, to po liste miesc wartych zobaczenia.
Na bardziej mokrawe dni polecam muzeum lotnictwa nalezace do Imperial War Museum (Duxford) czy Secret Nuclear Bunker (http://mgorecki.net/index.php/2011/02/07/secret-nuclear-bunker/).
Na cieplejszy weekend warto wyskoczyc do New Forest i Isle of Weight.
Zazdroszcze calym soba, w Texasie najbardziej brakuje mi mozliwosci wyskoczenia "gdzies" bez calodniowej podrozy. God Save The Queen!

Marcin Machura pisze...

Boję się że po mieszkaniu w Stanach, to chyba tylko w Hiszpanii mogę być zadowolony ze steków:( Póki co koncentruje się na kaczce i jagnięcinie.

Dzięki za ciekawe pomysły na zwiedzanie - mamy nadzieje nadrobić zaległości z powolnego odnajdowania się.

Marcin Gorecki pisze...

W Stanach jeszcze nie znalazlem dobrego steka - moze zle szukam. Jak rozpoznac dobre miejsca?

Probowaliscie juz prawdziwego fish & chips z lokalnego (koniecznie lokalnego, nie turystycznego) chips shopu? Tak mi tego brakuje, ze wczoraj kupilem smazalnice ;) Chetnie podrzuce troche wartych uwagi miejsc w Londynie, gleboko czuje ze moja misja jest sprawienie, zeby kazdy pokochal kraj Krolowej! :)

Marcin Machura pisze...

Może też byc tak że w sprawie steków nigy nie osiągniemy kompromisu, bo brytyjczycy robią je istotnie inaczej niż amerykanie, więc tak jak każdy najbardziej lubi domowy rosół, to każdy najbardziej lubi swoje pierwsze setki:)

A polecamy: The Keg (w przyzwoitej cenie); John Howie Steak (to już zdecydowanie drogie miejsce) - na pewno znajomi teksańczycy wiedzą gdzie zjeśc prawdziwy medium rare...


A z krajów Krolowej, to zdecydowanie śpiewamy "O Canada!"

Marcin Gorecki pisze...

Mozliwe, ze masz racje - pierwszego "prawdziwego" steka jadlem we Francji, potem w Anglii. Tak samo burgera (pomijajac polskie dworcowe i mcd) - kilka lat minelo, a ja wciaz wspominam pub w Richmond, gdzie zjadlem pierwszego (ideal!).

Texaskie knajpy, ktore zwiedzilismy, zdecydowanie wyrozniaja sie wystrojem i wielkoscia porcji. Potrawy przytowuja jednak pod gust taty Billa Brysona - zweglone z zewnatrz, zalane BBQ. Bede szukal dalej!