czwartek, 21 lutego 2008

Paluszek i główka* to dobra wymówka


Zapisaliśmy się do polskiej parafii św Kazimierza. Taką mamy nadzieję; tu parafie są imienne, w odróżnieniu od Polski, gdzie są terytorialne - tu każdy się deklaruje gdzie chodzi do parafii i na podstawie tego archidiecezja ma jakieś informacje o wiernych. Nie bez trudności wypełniliśmy formularz pobrany ze strony internetowej i oddaliśmy go do parafialnej skrzynki pocztowej. Najbardziej zadziwiły nas pozycje "Jak możesz pomóc swojej parafii?" odwołujące się do przykazań kościelnych. Jest tam rubryka gdzie wybiera się sposób finansowego wsparcia - można złożyć jednorazowy datek i otrzymać na niego pokwitowanie do urzędu skarbowego albo zamówić zestaw kopert, w których co niedzielę oddaje się pieniądze na tacę. My na razie ciągle utrzymujemy tradycyjne rozwiązanie, ale może z czasem się "zamerykanizujemy". Kolejną formą pomagania parafii jest pomaganie osobiste i tu można wybrać jedną z kilkunastu funkcji.

W weekend znaleźliśmy mieszkanie, do którego mamy się zamiar wprowadzić na początku marca, wtedy też je (mamy nadzieję, że baterie dojdą) obfotografujemy z każdej strony. Mieszkanie jest w centrum Richmond, w czteropiętrowym bloku przy Westminister Highway między No 3 Road i Garden City. Dla niezorientowanych w topografii Richmond: oznacza to, że mam 5 km ścieżką rowerową wzdłuż Westminster Hwy do pracy oraz jakieś 200 m do supermarketu Save On Foods i 300 m do centrum Richmond. Więc zapowiada się interesująco – może zamiast samochodu wystarczą nam rowery, bilety miesięczne (finansowane przez Microsoft) i wózek sklepowy? Jeśli tak –to zdecydowanie powinniśmy od rządu BC dostać jakąś bonifikatę podatkową za wspieranie proekologicznych rozwiązań:).

Mieszkania szukaliśmy poprzez CraigsList oraz przez DADA Destination Services, czyli przez przemiłą konsultantkę Betty. Przez takie równoległe szukanie na oglądanie naszego mieszkania umówiliśmy się na sobotę na trzy różne godziny, więc na szczęście nikt poza nami nie miał szansy go wynająć :). Betty ma z nami prawdziwe urwanie głowy bo zadajemy jej różne podchwytliwe pytania: „Czy na rolkach można jeździć po ścieżkach rowerowych i chodnikach?” (podobnie jak w Polsce, w Kanadzie też pojęcie „rolkarza” nie występuje i traktuje się go jako coś pomiędzy pieszym a rowerzystą), „Gdzie możemy kupić świeże mięso na rosół?” itp. Ale ma do nas anielską cierpliwość i jest przesympatyczna, nie dość że po nas do Steveston przyjeżdżała samochodem i odwoziła na po oglądaniu do domu, nie dość że podczas tych operacji miała drobną stłuczkę (nauczka: nie rozmawiaj przez telefon nawet jak stoisz na czerwonym świetle), oraz że dostaliśmy od niej własnoręcznie upieczone muffiny, to jeszcze chciała nam dać rolki po swoich córkach, ale dla mnie były za małe, a Justyna już ma swoje.

Rozmawialiśmy też z Betty (nazwisko panieńskie babki – Sokołowski) o weselu i pocieszała nas, że jak ona sobie organizowała wesele zdalnie z Victorii (Vancouver Island) w Vancouer to też było ciężko. I że kupiła sztabki złota (kiedy były za 300$ za uncję) bratankom na ich prezent ślubny ale teraz, kiedy złoto jest warte 1000$ prezent stał się nagle wyjątkowo drogi.

Mamy nadzieję, że jak tylko uruchomimy aparat, wprowadzimy się do nowego mieszkania to uda nam się jeszcze załączyć zdjęcia z Betty i naszymi landlordami (którzy też są sympatyczni i ciekawi, ale o tym innym razem).

*główka – ładowarka

Brak komentarzy: