wtorek, 30 września 2008

White Rock

Naszym kolejnym celem rowerowym był White Rock, najbardziej na południe wysunięta plaża kontynentalnej Kanady. W jedną stronę to prawie 50 km, czyli dosyć daleko, więc nie mogliśmy zdecydować. W końcu przeważyło to, iż może być ostatni ciepły weekend w tym roku.

Wyjechaliśmy rano, na wschód, przez Fraser Bridge do Delty, potem na południe ścieżkami rowerowymi ukrytymi gdzieś w lesie miedzy autostradą a torami kolejowymi.
Delta byłaby doskonałym miejscem na wyprawy rowerowe - rzadka zabudowa, dużo pól i lasów, gdyby nie to, że cały jej środek to są torfowiska (chyba największe na zachodnim wybrzeżu) i są zamknięte dla turystów. Ponieważ nasze mapy nie były zbyt dokładne - były to darmowe mapy ścieżek rowerowych rozprowadzane przez Translink, czyli tutejsze MPK, a od momentu edycji tej mapy miasta się trochę rozbudowały - raz, z braku przejścia, dotarliśmy na totalne manowce, na szczęście rosły tam jeżyny, co nam osłodziło konieczność wracania 1 km po kamieniach nasypu kolejowego.

Kiedy już dotarliśmy na sam południowy skraj Delty i wyjechaliśmy z lasów, jechaliśmy mniej więcej równolegle do autostrady i zatoki Mud Bay - mieliśmy okazję podziwiać Mt. Baker - lodowiec z USA :). Potem wjechaliśmy do White Rock. I zaczęło się pod górkę: im bardziej zbliżaliśmy się do morza, tym bardziej było pod górkę. Już się baliśmy że w White Rock zamiast plaży jest przepaść i prawie mieliśmy rację - tuż przed morzem był chyba najbardziej stromy zjazd jakim jechałem. [Ja się bałam i sprowadziłam rower.] Pod sam koniec, kiedy widziałem już wypłaszczenie i wiedziałem, że żaden samochód mi z boku nie wyjedzie, pozwoliłem się rozpędzać rowerowi do woli i towarzyszyło temu dziwne uczucie - jakby nieważkość.

Był przypływ, więc plaża się skurczyła do 1 m głazów umacniających nasyp kolejowy. Bo przez całe White Rock tuż przy morzu jest linia kolejowa Vancouver - Seattle, którą kiedyś jechaliśmy. Tak więc zamiast na piasku ludzie wylegiwali się na trawniku przed albo za torami. Pociąg widzieliśmy tylko jeden i była to wielka atrakcja dla wszystkich. Wzdłuż nadmorskiej drogi ciągnie się turystyczna część White Rock - knajpki, sklepy, hotele po jednej stronie a parkingi po drugiej. Kiedy już nawylegiwaliśmy się dosyć, przeszliśmy się zobaczyć stację kolejową, oraz drugi - większy kawałek plaży - nawet było trochę piasku, ale woda była zimna, pływało w niej mnóstwo glonów i wodorostów, więc unosił się tam nieciekawe zapachy, tak więc i tu większość ludzi preferowała trawnik niż piasek. Była też tam owa biała skała, od której miejscowość wzięła nazwę - rzeczywiście mogła robić wrażenie, choć wygląda trochę sztucznie (może ją podrasowali?).

Naszą uwagę przykuło dwóch chłopców w wieku może czterech lat bawiących się w wojnę. mieli okop z wyrzuconej przez fale kłody, za którym chował się jeden (Szeregowiec), drugi (Generał) stał dumny i pokazując cel rękoma co chwile krzyczał "Fire!". Wówczas Szeregowiec wyrzucał zza okopu piasek i kamienie. Ta zabawa trwała jakiś czas, potem niestety Szeregowiec zdezerterował do mamy, więc Generał siedział sam smutny i niedoceniony.

Wracaliśmy autobusem miejskim 301, rowery umieściliśmy w specjalnych stojakach przymocowanych na zewnątrz z przodu autobusu. Jechaliśmy głownie autostradą jakieś pół godziny - o ile bilety są generalnie drogie, to w niedzielę za 4$ dwie osoby mogą pojechać nawet 50 km.

Wysiedliśmy za tunelem łączącym Richmond z Deltą i jeszcze udało nam się zdążyć do św Pawła na 18:30. To był pracowity dzień: 59 km.

Brak komentarzy: