jak to u Tomka T. było..
W Krainie Deszczowców lato się skończyło i przyszło to co w takich krainach przychodzi: deszcz tak drobny że go nie widać. Chcieliśmy zakosztować jeszcze trochę ciepła więc postanowiliśmy odwiedzić wielki świat - Kalifornię. Wydawało nam się, że możemy przechytrzyć System i polecieć z Seattle, bo bilety kosztowały 180$ zamiast 380$. Rozmawiałem wcześniej z moim zespołem i była szansa że przyjadę na kilka dni do Redmond, na żywo się pokażę na kilku spotkaniach, odświeżę spojrzenie na projekt, zobaczę Company Meeting i w sobotę rano wsiądziemy w samolot. Niestety zrobiło się w zespole wielkie zamieszanie, dużo osób brało różne urlopy w tym czasie i w końcu nie udało się zorganizować pobytu w Redmond, więc do Seattle jechaliśmy na własny rachunek - nocowaliśmy w motelu przy lotnisku. Ale na szczęście i tak było o 150$ taniej mimo biletów autobusowych w obie strony i noclegu.
Kiedy już odebraliśmy bagaże w Los Angeles, wyszliśmy na postój taksówek i... nie jest gorąco! Spodziewaliśmy się ogromnych upałów, a temperatura była niewiele wyższa niż dwa dni wcześniej w Richmond; na szczęście potem słońce przygrzało.
Jak na turystów w Ameryce przystało, wynajęliśmy samochód - na szczęście moje prawo jazdy w USA jest ciągle ważne - GPS pokierował nas do Tomka, do Pasadeny. Wydawało nam się że jedziemy i jedziemy i jedziemy a te drogi wielkie auta śmigają itd - tak to jest jak się dawno nie prowadziło. Kiedy już zjechaliśmy z autostrady wielkie wrażenie robiły na nas palmy które tak po prostu sobie rosły przy drodze i w przydomowych ogródkach.
Pasadena zrobiła na nas najlepsze wrażenie ze wszystkich (niewielu) miast na kontynencie amerykańskim jakie widzieliśmy - dużo kolonialnej zabudowy, małe sklepiki, widok na góry oraz Caltech z fonntanami, drzewami oliwnymi i pomarańczowymi. Wspaniałe miejsce na wakacyjne leniuchowanie, zniechęcające do nauki i pracy - na szczęście biblioteka, sławne nazwiska i popiersia noblistów mobilizują do pracy. Tomek mieszka w większym kompleksie mieszkań dla doktorantów i pracowników. Drewniane, trzypiętrowe budynki, w których zamiast typowych klatek schodowych są otwarte galerie nieraz z napowietrznymi łacznikami między sąsiednimi budynkami - nic tylko wystawić sobie na zewnątrz fotel i kontemplować wrześniowe słonce.
Kiedy już odebraliśmy bagaże w Los Angeles, wyszliśmy na postój taksówek i... nie jest gorąco! Spodziewaliśmy się ogromnych upałów, a temperatura była niewiele wyższa niż dwa dni wcześniej w Richmond; na szczęście potem słońce przygrzało.
Jak na turystów w Ameryce przystało, wynajęliśmy samochód - na szczęście moje prawo jazdy w USA jest ciągle ważne - GPS pokierował nas do Tomka, do Pasadeny. Wydawało nam się że jedziemy i jedziemy i jedziemy a te drogi wielkie auta śmigają itd - tak to jest jak się dawno nie prowadziło. Kiedy już zjechaliśmy z autostrady wielkie wrażenie robiły na nas palmy które tak po prostu sobie rosły przy drodze i w przydomowych ogródkach.
Pasadena zrobiła na nas najlepsze wrażenie ze wszystkich (niewielu) miast na kontynencie amerykańskim jakie widzieliśmy - dużo kolonialnej zabudowy, małe sklepiki, widok na góry oraz Caltech z fonntanami, drzewami oliwnymi i pomarańczowymi. Wspaniałe miejsce na wakacyjne leniuchowanie, zniechęcające do nauki i pracy - na szczęście biblioteka, sławne nazwiska i popiersia noblistów mobilizują do pracy. Tomek mieszka w większym kompleksie mieszkań dla doktorantów i pracowników. Drewniane, trzypiętrowe budynki, w których zamiast typowych klatek schodowych są otwarte galerie nieraz z napowietrznymi łacznikami między sąsiednimi budynkami - nic tylko wystawić sobie na zewnątrz fotel i kontemplować wrześniowe słonce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz