Pobyt w Moab zaplanowaliśmy intensywnie - w sobotę rano wybraliśmy się na czterogodzinną pieszą wyprawę do Fisher Towers, czyli skalnych formacji z czerwonego piaskowca. Wszystko było tak czerwone, że pod koniec wycieczki nasze oczy już ignorowały czerwoną składową otoczenia i widzieliśmy się w zielono-niebieskich barwach.
Po obiedzie pojechaliśmy do Parku Narodowego Arches:
Główną atrakcją był Delikatny Łuk, gdzie przed zachodem słońca zebrały się tłumy amatorów fotografii.
2 komentarze:
Hej Wam,
Od jakiegos czasu ogladam sobie Wasz blog i zdjecia. Bardzo mi sie podobaja. Z zainteresowaniem sledze Wasz wycieczki po Kanadzie i Stanach. Ja z moja rodzina od szesciu lat mieszkamy w Australi i tez przez jakich czas z wielkim entuzjazmem przemiezalismy ten kontynent jak i Nowa Zelandie. Teraz myslimy o odkryciu nowych miejsc i byc moze przeniesiemy sie do Seattle z firma mojego meza. Jesli do tego dojdzie, choc jak na razie nic nie wadomo, chetnie podpytalabym sie o zycie, ludzi i w ogole spostrzezenia z mieszkania i organizowania sobie zycie w tamtych stronach.
Pozdrawiam Was serdecznie. Kinga
fitrzyks@gmail.com
Pięknie dziękujemy za komentarz! Nie wiedzieliśmy że mamy czytelników w Australii. My po zimie chętnie przenieślibyśmy się w przeciwna stronę... Ale jeśli nie boicie się naszego "londyńskiego" klimatu to serdecznie zapraszamy - w końcu w Seattle nie jest aż tak że:)
Prześlij komentarz