sobota, 10 kwietnia 2010

Southwest tour (3)

Niedziela była ostatnim dniem naszej objazdowej wycieczki. Zaczęliśmy od wyprawy do Canyonlands, na zachód od Moab. Pierwszą atrakcją był punkt widokowy na ogromny (nie Wielki) kanion rzeki Colorado - Dead Horse Point, gdzie kowboje zaganiali dzikie konie, by je potem sprzedawać.


Drugą atrakcją był Mesa Arch - bo co to za dzień bez łuku? Zwiedzanie zakończyliśmy przed południem i pozostał nam już tylko prosty, kilkusetmilowy powrót do Los Alamos.



Poniedziałek był naszym ostatnim dniem na południu, wieczorem mieliśmy lot, ale rano udało nam się jeszcze wybrać na zwiedzanie Sanktuarium de Chimayo. Jechalismy tam krętą i wąską drogą wzdłuż małorolnych gospodarstw... Prawie jak w Polsce...


Żałujemy, że nie byliśmy tam w Niedzielę Palmową. Klimat był niesamowity, tak sobie wyobrażam przedwojenną Kalwarię Zebrzydowską (tyle, że w mniejszej skali) - atmosfera jarmarczna, odpustowa; koń pasący się za krzywym płotem, do płotu poprzyczepianie krzyże wykonane z trawy, rurek do napojów i patyków.
W środku kaplica ze świętą ziemią i komplet łopatek do jej wykopywania. Kaplica par modlących się o potomstwo, pełna po brzegi bucików, Matka Boska z Dzieciątkiem na jednym ramieniu i pluszową Myszką Miki na drugim. Inny świat. Oczywiście jak przy rozmowie wyszło że jesteśmy z Polski, to wysłuchaliśmy hymnu o tym jakim to Jan Paweł II był najważniejszym dla nich człowiekiem... Jednym słowem, po - powiedzmy wprost - nowocześnie nudnym Seattle i Los Alamos - FANTASTYCZNIE!

Dużo jeździliśmy samochodem podczas wycieczki - prawie 1500 mil, więc mieliśmy dużo czasu na przedyskutowanie problemów Świata - nawet założyliśmy potem dyskusję na Wavie, bo tyle się pytań do Wikipedii zebrało.

Główny nasz wniosek jest taki, że Stany są za duże żeby je zwiedzić, ogarnąć. Na mapie nasza wycieczka to jakaś nieduża kropka... Drugi wniosek - w każdym stanie Zachodniego Wybrzeża, a w szczególności Kalifornii jest wszystko, może w trochę mniejszej skali: las iglasty - jest; liściasty - jest; preria - jest; pustynia - jest; ocean - jest; kaniony -są! góry - są! wulkany - też itd itd... Jak człowiek się skupi na jednym stanie to przynajmniej coś zobaczy, doceni.. A tak to na trzeci dzień zapierające dech cuda świata już nie robią wielkiego wrażenia:(

Mamy też trochę przemyśleń ogólnych:
- na południu ludzie kupują tylko pickupy Dogde Ram i Ford F, żadnych japońskich wynalazków z Zachodniego Wybrzeża
- drogi w Nowym Meksyku są wąskie i dziurawe w porównaniu z Colorado czy Utah
- zieleń jest fajna
- deszcz nie jest taki zły :)

1 komentarz:

Saturejka pisze...

Ale piękna podróż!
Chociaż ja preferuję miejsca, gdzie jest bardziej zielono ;-)