W sobotę kontynuowaliśmy tradycję z zeszłego tygodnia - rowery. Z resztą nie tylko my - pogoda też zrobiła się ładna po tygodniu zbierania się na deszcz. Tym razem objechaliśmy wschodnią część szlaków rowerowych Richmond: najpierw odcinek wzdłuż Westminster Hwy, którym jeżdżę do pracy; potem Shell Road Trail, czyli żwirową drogę przez pola, na których rosną jakieś niezidentyfikowane krzaki. Być może, gdy pojawią owoce, po smaku poznamy co to.
Już przed samym końcem Shell Rd. spotkała nas niemiła niespodzianka - przejście zastawił pociąg towarowy, którego nie bardzo dało się ominąć. Gdy naradzaliśmy się z Justyną co robić, pociąg się nad nami zlitował i zaczął jechać. Gdy brakowało już tylko dwóch wagonów i lokomotywy, żeby minął przejazd - znowu zatrzymał się i czekał. Chcieliśmy mu dać szansę, więc czekaliśmy z nim. Niestety po kilku minutach ruszył, ale w drugim kierunku - jechał tak i jechał, na pewno minęło nas kilkadziesiąt ogromnych wagonów. Ale i tym razem nie dojechał do końca. Wystraszyliśmy się, że teraz jesteśmy uwięzieni, bo przekraczaliśmy jego tory wcześniej, a on mógł być tak długi, żeby zastawić oba przejazdy na raz. Postanowiliśmy pojechać poszukać wyjścia. Wracając spotkaliśmy spacerowiczów, których już mijaliśmy dzisiaj, powiedzieliśmy im że nie przejdą, a oni odpowiedzieli że najwyżej poczekają. Gdy sugerowaliśmy, że jesteśmy otoczeń przez pociąg odpowiedzieli: "Dobrze że przez pociąg, a nie przez stado słoni". Ich optymizm okazał być się słusznym bo po chwili pociąg ruszył i odblokował przejście na Dyke.
Nad wodą od razu zrobiło się chłodniej i bardziej turystycznie. Minęliśmy stare zabudowania rybackie, gdzie emerytowani rybacy siedzieli na drewnianych chodnikach i kontemplowali upływ czasu. Dalej była przystań jachtowa i jeszcze dwa starodawne samochody, acz w pełni sprawne i odnowione.
W Steveston wyjątkowo zamiast ryb wybraliśmy lody, które były bardzo dobre, ale nie aż tak jak te na Starowiślnej. W Gary Point Park spotkaliśmy Justynę, Stasia i ich koleżanki Koreanki z kursu angielskiego. Nie mogliśmy z nimi zostać dłużej bo jeszcze nie mamy lampek więc wróciliśmy opanowaną trasą wzdłuż Williams i Garden City.
Już przed samym końcem Shell Rd. spotkała nas niemiła niespodzianka - przejście zastawił pociąg towarowy, którego nie bardzo dało się ominąć. Gdy naradzaliśmy się z Justyną co robić, pociąg się nad nami zlitował i zaczął jechać. Gdy brakowało już tylko dwóch wagonów i lokomotywy, żeby minął przejazd - znowu zatrzymał się i czekał. Chcieliśmy mu dać szansę, więc czekaliśmy z nim. Niestety po kilku minutach ruszył, ale w drugim kierunku - jechał tak i jechał, na pewno minęło nas kilkadziesiąt ogromnych wagonów. Ale i tym razem nie dojechał do końca. Wystraszyliśmy się, że teraz jesteśmy uwięzieni, bo przekraczaliśmy jego tory wcześniej, a on mógł być tak długi, żeby zastawić oba przejazdy na raz. Postanowiliśmy pojechać poszukać wyjścia. Wracając spotkaliśmy spacerowiczów, których już mijaliśmy dzisiaj, powiedzieliśmy im że nie przejdą, a oni odpowiedzieli że najwyżej poczekają. Gdy sugerowaliśmy, że jesteśmy otoczeń przez pociąg odpowiedzieli: "Dobrze że przez pociąg, a nie przez stado słoni". Ich optymizm okazał być się słusznym bo po chwili pociąg ruszył i odblokował przejście na Dyke.
Nad wodą od razu zrobiło się chłodniej i bardziej turystycznie. Minęliśmy stare zabudowania rybackie, gdzie emerytowani rybacy siedzieli na drewnianych chodnikach i kontemplowali upływ czasu. Dalej była przystań jachtowa i jeszcze dwa starodawne samochody, acz w pełni sprawne i odnowione.
W Steveston wyjątkowo zamiast ryb wybraliśmy lody, które były bardzo dobre, ale nie aż tak jak te na Starowiślnej. W Gary Point Park spotkaliśmy Justynę, Stasia i ich koleżanki Koreanki z kursu angielskiego. Nie mogliśmy z nimi zostać dłużej bo jeszcze nie mamy lampek więc wróciliśmy opanowaną trasą wzdłuż Williams i Garden City.