niedziela, 29 lipca 2012

Ale się zapuściliśmy!

Pod koniec kwietnia dowiedzieliśmy się, że musimy się wyprowadzić z naszego domu, bo właściciela chcą się tam wprowadzić z powrotem. Więc trzy miesiące naszego życia upłynęły pod znakiem przeprowadzki. A w czasie gdy przeprowadzaliśmy nasze manatki miały w Polsce miejsce dwa śluby, na których bardzo chcieliśmy być.

Na szczęście jeszcze w maju udało nam się oderwać na chwilę od oglądania mieszkań i ofert i odwiedzić Genuę na długi weekend i pobliskie Ely na krótki.

Nasza przeprowadzka jest już (prawie) zakończona i oswoiliśmy się z mieszkaniem - trochę nam tylko mina zrzedła podczas małej powodzi dwa tygodnie temu, gdy drugi kraniec naszego bloku został podtopiony przez rzekę Cam.


PS Mamy nowy album ze zdjęciami bo w starym skończyło się nam miejsce: https://picasaweb.google.com/103197286955056197308
w wersji łatwiejszej do zapamiętania:
http://picasaweb.google.com/jjmm.cambridge

środa, 23 maja 2012

Wielkie małe zwycięstwo

Mój zespół zorganizował "imprezę u Joaquina", której istotnym elementem był konkurs na najlepszy sernik. Cztery ciasta zostały zgłoszone - gorzko-czekoladowy sernik Konstantina, nutellowy sernik Dafne i Omera, dyniowy sernik Joaquina i nasz, wg przepisu Zuzi - zwykły z rodzynkami. Zaczęliśmy spotkanie od degustacji serników i każdy z gości i gospodarzy oddawał głosy (a było nas tam 14 osób licząc z dziećmi). Osiągnęliśmy miażdżące zwycięstwo zdobywając 28 punktów - tylko jedna osoba nie wytypowała naszego sernika jako najlepszy - więc Mila (główny organizator) nie miała wyjścia i wręczyła nam własnoręcznie zrobiony medal i puchar. Potem było chili con carne, następnie rosyjskie naleśniki z mięsem, potem panna cotta i na koniec o północy znowu sernik - tak więc ani śniadanie, ani poniedziałkowy lancz nie był potrzebny.

czwartek, 1 marca 2012

A teraz coś z zupełnie innej beczki

Na naszym cotygodniowym seminarium mieliśmy w pracy bardzo ciekawy wykład Michała Kosińskiego na temat badań psychologicznych na Facebooku. Bo jak łatwo się domyśleć Facebook jest niezgłębioną kopalnią danych do tego typu badań i jak pokazują różne testy, wynika z nich że rezultaty ankiet psychologicznych są tam bardziej wiarygodne niż z tych tradycyjnych robionych na uczelniach w warunkach kontrolowanych czy rozdawanych na ulicy. Nie ma się co dziwić, bo dużo danych o sobie które umieszczamy są bardzo prawdziwe, gdyż nasi znajomi weryfikują fałsz każdego dnia. Oczywiście próbka jest zaburzona nadreprezentacją studentów psychologii, ale to da się odsiać.
Seria linków:

Blog zespołu Michała (Uniwersytet w Cambridge/Microsoft Research)
Z tej strony można się dowiedzieć, że ludzie którzy używają Chrome są inteligentniejsi od użytkowników IE, ale za to bardziej samotni. I że kobiety lubiące koty są mniej zadowolone z życia niż te które lubią psy.

I jedna aplikacja od nich która wyciąga nasze dane dając nam za to dostęp do całkiem pokaźnego zbioru ankiet psychologicznych:

Oczywiście łatwo domyślić się jak gigantyczny potencjał takie dane i korelacje mają dla reklamodawców. Z innych ciekawostek, to Michał mówił, że najlepszym sposobem zachęcenia ludzi to robienia długich i żmudnych ankiet jest branie od nich za to pieniędzy. Ci co zapłacili 2$ za pełny test psychologiczny cierpliwie przez 3h godziny wypełniali gigantyczną, megaszczegółową ankietę. (Zrozumiałem, że to standardowa ankieta w psychologii, ale ponieważ jest taka duża, mało ludzi wypełniło ją w całości. Jego zespół ma teraz największą bazę odpowiedzi na świecie.) A najgorszym sposobem zachęty jest płacenie ludziom za wypełnienie....

sobota, 11 lutego 2012

Śnieżna zima

Zrobiła się u nas prawdziwa zima - nie taka angielska z deszczem, mgłą i temperaturami w okolicy 7*C. Na szczęście ta nasza nie jest też aż taka mroźna jak ta w Polsce. Pierwszy śnieg spadł w ubiegłą sobotę w nocy, potem padał jeszcze trochę w czwartek, temperatury były dodatnie w dzień, ujemne w nocy, więc na drogach już jest sucho i czarno, za to na polach i w ogródkach biało. Dziś w nocy były mrozy, chyba z -10 C, na szczęście rury wytrzymały (mimo iż są na zewnątrz budynku - może to taki patent: domy są słabo ocieplone by oddawały ciepło rurom?)

Niedzielny zaśnieżony poranek wywołał prawdziwą furorę: Samochody nie jeździły, ludzie wyszli na spacery: Robić zdjęcia, bawić się z dziećmi oraz lepić różne rzeczy. Kolega z pracy opowiadał że miał okazję w niedziele dobrze poznać wszystkich sąsiadów z ulicy kiedy razem z dziećmi urządzili bitwę na śnieżki. Na licznych cambridżańskich błoniach ludzie oddawali się różnym rozrywkom: Rodzice budowali ze śniegu igloo i bałwany podczas gdy małe dzieci tarzały się w śniegu. Na niewielkim wzniesieniu (2m?) ustawiła się gromadka chętnych do jazdy na sankach. Koło tradycyjnych bałwanów stały te bardziej wyrafinowane, jak śnieżny student w kapeluszu i krawacie popijający piwo, te obsceniczne, a także prawdzie śnieżne arcydzieła, jak rzeźba Buddy.
Wszystkich ogarnęła potrzeba toczenia kul ze śniegu - dorośli - w wieku postudenckim, bez dzieci - także w przerwie między zakupami turlali wielkie śnieżne kule. Ogólnie atmosfera była bardzo rozrywkowa, mimo apokaliptycznych raportów drogowych (autostrady stoją, pociągi opóźnione).

W poniedziałek jeszcze ulice były białe, więc zgodnie z tendencją zostałem i pracowałem z domu. Potem już dało się bez problemu jeździć, tyle że cały tydzień było zimno. Z resztą po śniegu też się fajnie jeździ, tylko że jako dojeżdżanie do pracy to nie ma sensu - za dużo radości, za mało kilometrów na godzinę:)

czwartek, 2 lutego 2012

Walka z wiatrakami (tzn Ryanair'em)

Od kilku dni usiłuje kupić Ryanair Cash Passport, czyli prepaidową kartę najbardziej nielubianej linii lotniczej, która zwalnia z płacenia dodatkowej opłaty za płatność kartą. Jest to podstępne i złe, bo dzięki temu możemy zaoszczędzić 24 funty na każdym locie do Polski. Co prawda kupując tą kartę, to jak wchodzić w paszczę lwa i zapisać do klubu dobrowolnych dawców organów. Ale zawsze - "żejsławska" chytrość ze mnie wychodzi. W każdym razie strona Ryanaira broni się jak ów wcześniej wspomniany lew przed moją kartą debetową - za żadne skarby nie chce zaakceptować dobrowolnie przekazywanych im 156 funtów. Czyżby mały sabotaż zniechęcający do tańszego latania?

PS Po przeczekaniu udało nam się ją kupić. Zobaczymy co z tego wyniknie.

wtorek, 31 stycznia 2012

Zaległe pocztówki z wakacji

Narobiliśmy sobie ogromnych zaległości fotograficznych. Na szczęście Justyna poświęciła zdjęciom dużo swojego czasu i opublikowała większość w galerii. Tu tylko krótki przegląd dla tych którym nie chce się klikać w Picasie:
Na początek moje siostry z mamą w Cambridge i Londynie.
W Hunstanton nad morzem.
Potem dla odmiany odwiedziła nas Anita i wybraliśmy sie ponowine do Londynu gdzie znów ugościł nas Tadek.
Jeszcze planszówki w wraz ze starymi i nowymi londyńczykami.
I święta w Szczecinie.

Jeszcze nam trochę pracy nad zdjęciami zostało, ale już widać dno karty SD.

sobota, 14 stycznia 2012

Kolejki

Byliśmy na "Iron Lady" w kinie - film dobry, choć może rzeczywiście zrobienie go za życia Lady Thatcher jest kontrowersyjne, ale nie o tym - w kinie była gigantyczna kolejka po bilety i napoje - wydaje nam się, że ani w Polsce, ani w USA czy w Kanadzie nie ma tylu kolejek - tu jest ich naprawdę wiele i to czasem w nietypowych miejscach - w kinach, do automatów biletowych na stacji kolejowej, a także w typowych jak poczta czy banki (i przystanki autobusowe) - może to brytyjska flegma? może gęstość zaludnienia?

czwartek, 12 stycznia 2012

A teraz coś z zupełnie innej beczki

Postanowiłem nadrobić moje zapóźnienie do XXI wieku i kupić sobie smartfona. Przetestowałem HTC Radar 7, HTC Sensation, HTC Mozart 7, iPhone'a 4. Oczywiście wszystkie są względnie fajnie, w zasadzie telefon Justyny najfajniejszy, ale każdemu coś brakuje - jakby je tak zmiksować to by mnie usatysfakcjonowało - w skrócie:
  • z iPhone'a wziąłbym solidność, kompletność i multum aplikacji
  • z Androida integrację z usługami Google'a oraz obsługę polskiej mowy
  • z Windows Phone'a zintegrowane huby, w szczególności ten od kontaktów i zdjęć
A tak to trzeba się męczyć i decydować...

Znak czasu: Justyna była świadkiem sceny, jak w przedziale pociągu z Londynu 7 osób siedziało i każdy dłubał w swoim telefonie: 5 z jabłuszkiem, Blackberry i dotykowa Nokia z Symbianem. Biały iPhone dla pań, czarny dla panów (Justynka była wyjątkiem). Smutne to że zamiast interakcji każdy woli sobie coś tam klikać - nawet pan od Nokii, która chyba nie była zbyt udana, ale żeby nie wyróżniać się z tłumu przesmyrkiwał galerię zdjęć tam i z powrotem nawet na nią nie patrząc.

sobota, 24 grudnia 2011

Na Boże Narodzenie

Dzielimy się ze wszystkimi którzy tu zaglądają życzeniami radości, zdrowia, spokoju i rodzinnego ciepła.

A w nadchodzącym roku, niech wszystkie Wasze zamierzenia i plany realizują się bez problemów i opóźnień, czego także sobie życzymy!
Przesyłamy ze Szczecina

czwartek, 29 września 2011

Mydło, powidło i pomidorki

Bardzo nam spadła częstotliwość wpisów - po pierwsze, nowa praca wciąga dużo bardziej niż stara, po drugie - zdecydowanie mniej zwiedzamy niż w Stanach (a już jak odliczyć Londyn i Cambridge to w ogóle). Tyle tytułem usprawiedliwiania - w końcu tylko winny się tłumaczy.

Przez wakacje odwiedziło nas mnóstwo gości, może uda nam się do końca roku obrobić wszystkie zdjęcia, póki co opublikowaliśmy trochę z Cambridge i Londynu. Trochę zdjęć z wiosennej wizyty Ani:



W połowie września odbyłem prawie dwutygodniową służbową podróż do USA - miło jest odwiedzić tamte kąty i stary znajomych. A także ponapawać się bliskością gór i przyrody - zwłaszcza, że w King County jako metropolii jest pewnie więcej drzew niż w całej południowej Anglii. Udało mi się odwiedzić zarówno Rainera, stepy Yakimy, jak i wschodnie stoki Gór Skalistych. Poza pracą i wycieczkami trzecim tematem przewodnim było jedzenie - mieliśmy trochę oficjalnych kolacji firmowych i trochę prywatnych wyjść - trzeba przyznać Amerykanom: umieją przyrządzać steki, łososie, hamburgery i boczek. Za stosunkowo niewielkie pieniądze ($17) można zjeść lepszego steka niż w Cambridge w drogich (i dobrych) restauracjach (₤30 = $45). Niestety, brytyjska kuchnia całkowicie zarabia na swoją reputację. Choć mieszkanie w Anglii nadrabia stosunkowo tanią i dobrą żywnością w sklepach, więc pewnie wychodzi na zero.

Po powrocie czuję się jak w Krakowie - wąskie uliczki, pełno ludzi (studentów) na chodnikach, przed knajpami, w sklepach - ruch, życie! W porównaniu z tym bardzo porządne, ładne i zadbane Bellevue wydaje się troche miastem emerytów i yuppies.

I najważniejsze - udały nam się pomidorki - w czerwcu (trochę późno) zasialiśmy do doniczki pomidory i właśnie w tym tygoniu zrobiły się czerwone, słodkie i soczyste. Co prawda ciężko o nie walczyliśmy: znosiliśmy biedronki z okolicy jak zaatakowały je mszyce, podlewaliśmy, chowaliśmy przed wiatrem, wiązaliśmy do patyków - ale udało się. Nie ma jak uroki wiejskiego życia!