piątek, 29 sierpnia 2008

W góry w góry ...

Już dwa tygodnie minęły od naszej wielkiej wyprawy na The Lions. To zdecydowanie największa wyprawa w której wzięliśmy udział odkąd przyjechaliśmy do Kanady - pod względem trudności, długości, ilość uczestników (zebrało nas się 12 osób!).
Góra okazała się być dużo większa niż się spodziewaliśmy - w Polsce 1649m to nie jest duża góra - poniemiecka Śnieżka z brukowaną drogą na szczyt ma tyle. A tu musieliśmy zrewidować nasze poglądy. Kiedy zaczyna się podchodzenie od 250m to 1400m w górę to jest dużo - tyle co na Rysy z Zakopanego. Druga różnica to śnieg - tu potrafi w zimę w górach spaść nawet 30m śniegu - sprawia to że szczyt powyżej 2500m są przykryte lodowcami.
Podejście rozpoczęliśmy od Lions Bay'a, na pólnóc od Vancouver, drogą na Whisler. Droga to taka Zakopianka, często tylko dwupasmowa, kręta, w remontach - ale na nazwę Sea to Sky zdecyowanie zasłużyła. Wije się wzdłuż brzegu Zatoki Horeshoe, na wschodzie mając strome góry i przez ten brak przestrzeni nie da się zbyt wysoko podjechać, więc trzeba dreptać na własnych nogach. Początkowe podejście jest dosyć łatwe, niestety po pewnym czasie pojawiają się liczne korzenia, zwalone drzewa.. (najmniej przyjemny odcinek). Wyżej tym las zanika, pojawiają się zachowane połacie śniegu oraz skały. Po drodze mieliśmy dwa większe postoje - jeden z widokiem na Unnecessary Mountain, a drugi na przełęczy przed podejściem na szczyt. Lionsy maja takie dwie główki i niestety okazało się, że wejście na nie to wyższa szkoła jazdy i tylko niektórzy się zdecydowali - dużo łańcuchów, trochę ekspozycji i dłuuuga droga w dół. Z naszego punktu przed szczytem też były wspaniałe widoki - Lions Bay i Horseshoe Bay z łódkami pozostawiającymi białe ślady na wodzie, Capilano Lake i Vancouver, niezliczone góry na północnym wschodzie - po horyzont tylko szczyty i szczyty; brakowało tylko tego górskiego jeziorka schowanego za Lionsami.
Schodzenie nie było takie męczące jak podchodzenie, ale mieliśmy już swoje w nogach - cała trasa w obie strony miała prawie 20km, a zakwasy przypomniały nam o eskapadzie jeszcze przez kilka dni - ale było warto.

Nasz pierwszy film: Prawie na szczycie


i panorama ze szczytu

poniedziałek, 25 sierpnia 2008

Wpis trzydziesty trzeci

To prawda, to już trzydziesty trzeci wpis na naszym blogu. Aż sami jesteśmy zaskoczeni, wypada ponad jeden wpis na tydzień! Chcemy w związku z tym pogratulować naszym czytelnikom cierpliwość i podziękować wszystkim którzy śledzą nasze perypetie za wielką wodą.
W związku z tym jakże okrągłym jubileuszem postanowiliśmy podzielić się kilkoma faktami statystycznymi - jeśli ktoś nie lubi takich rzeczy, niech lepiej nie czyta:
  • Zanotowaliśmy 1350 odsłon, z czego pewnie 300-400 to są odsłony związane z procesem tworzenia wpisów. Niestety darmowe konta na StatCounterze pozwala poznać detale tylko 500 ostatnich wyświetleń, więc kolejne liczby będą podawane w kontekście "na 500".
  • Dominującą ilość razy - 227 - czytelnicy wchodzili na naszą stronę bezpośrednio, niestety nie ma sumarycznych statystyk dla Google. Inne strony źródłowe to: SMPWiki(8), Blog Tadka(4) i Facebook(2).
  • Dzięki wyszukiwarkom odwiedzono nas 87 razy z czego zdecydowanie na pierwszym miejscu jest "praca wkanadzie", gdzie mała literówka daje nam drugie miejsce w wynikach Google, oraz 24% wszystkich wejści na naszą stronę. Inne ciekawe zapytania to: new westminister pogoda(4), photosynth(3), wymówka praca (2), projekty łażienek (2), autostrada betonowa (2). Czyli tylko jedno zapytanie techniczne!, za to niewątpliwie jeśli chce się zwiększyć ilość odwiedzin na stronie trzeba robić dużo literówek. Jeszcze trzy nietypowe zapytania: vancouver restauracje greckie; jak szukać złota w canadzie; krzesło k04-01 - skąd to złoto i krzesło się wzięło - niezbadane jest MapReduce Google!
  • Inne statystyki mówią, że większość odwiedzin jest jednorazowa i trwa poniżej 5 sekund - pewnie ci co szukali złota w Kanadzie:)
  • Jeszcze kilka technicznych tabelek:

Firefox zajmuje pierwsze miejsce, ale Internet Explorer depcze mu po piętach


Windows XP jest zdecydowanie najlepszy. Wszystkie pozostałe systemy razem wzięte nie dorastają mu do pięt, szkoda że nie ma podziału na legalne i nielegalne kopie. Vista i Linux mają więcej użytkowników niż MacOSX (czyli Unknown).


Polska zdecydowanie górą. Z Kanady wcale nie ma tyle czytelników, ile licznik się nabija przy tworzeniu wpisów.

niedziela, 24 sierpnia 2008

Popołudniowe plażowanie

Niedzielna msza w polskim kościele kończy się wcześnie, więc postanowiliśmy wykorzystać czas, pogodę oraz to że w niedziele na jednym bilecie miesięcznym może jeździć dwoje dorosłych. Naszym celem były parki w okolicy UBC.
Uniwersytety w Vancouver mają interesujące lokacje - UBC leży tuż obok plaż, a SFU w górach - każdy znajdzie coś dla siebie. Od pętli autobusowej w sercu Kampusu, koło gmachu tutejszego Koła, do plaży jest niecałe 15 minut spacerem. Zejście to stumetrowy wąwóz prowadzący kilkadziesiąt metrów w dół, z drewnianymi schodami i ścieżką wśród wielkich drzew i paproci.
Morze jak zimne jak Bałtyk, fale mniejsze - tak do 30cm, za to woda czystsza, tylko piasek jest ciemniejszy, taki ziemisty - ciekawe dlaczego?
Gdy doszliśmy na plażę wyszło trochę słońca, akurat żeby pospacerować wzdłuż linii wody, ale za zimno na intensywniejsze plażowanie. Tuż nad wodą grupa osób oddawała się ciekawej rozrywce - ślizgali się na falach na plastikowych deskach w kształcie rombu, długich może na 80cm a szerokich na 50cm. Po chwili zorientowaliśmy się że to jest plaża dla nudystów. Tzn. można być na niej nudystą, ale nie jest to konieczne - odsetek rozebranych oscylował poniżej połowy i nudyści przesiadywali grupkami nieco dalej od zejścia.
Zainteresował nas południowy kawałek plaży, z falochronem usypanym z kamieni, pewnie dzięki niemu "zacieniony" fragment jest piaszczysty. Fajnie kiedyś byłoby kiedyś przejść cały falochron i dotrzeć do ukrytej plaży - po kamieniach może być ciężko, ale w czasie odpływu pewnie znaczą część można przejść obok.
Piaszczysta plaża miała może 200m a potem zaczęło się wąskie, kamieniste, prawie bezludne wybrzeże. Szlak dookoła UBC czasem wchodził w las, wtedy mieliśmy okazję podjeść nieco jeżyn, czasem wracał na kamienie. Szło się dość mozolnie, my też się nie spieszyliśmy, więc po 2h byliśmy niewiele dalej niż punkt wyjścia, w każdym razie ciągle blisko pętli autobusowej z której odjechaliśmy do domu.

niedziela, 17 sierpnia 2008

Lynn Headwaters po raz drugi


Ponieważ siedzenie w ładną pogodę w domu bardzo mnie podłamało, postanowiliśmy, że w weekend wybierzemy się w góry. Przez cały czas planowałem trasę, więc zaplanowałem ją zupełnie nieadekwatnie do spadku formy rekonwalescenta. Naszym celem była ponownie Lynn Valley, a potem szczyt Colliseum. Niestety, okazało się że wszystkie szczyty są zamknięte z powodu śniegu! Rzeczywiście, północne podejścia na szczyty mogą być jeszcze zaśnieżone - taką mieliśmy zimę. Natomiast zamknięte są też szlaki gdzie jakoś nie widzieliśmy śniegu, więc niewykluczone, że kanadyjskim goprowcom nie chciało się uprzątnąć szlaków po zimie. Niestety, kiedy u nas w Richmond świeci słońce i jest gorąco, nad górami North Vancouver unoszą się chmury :( Choć i tak na zdjęciach pogoda prezentuje się dużo bardziej przyzwoicie niż w rzeczywistości.



sobota, 9 sierpnia 2008

Ogród VanDusen


Kiedy wreszcie mogliśmy się gdzieś wybrać - staraliśmy się wykorzystać czas jak najlepiej: pewnego wieczoru odwiedziliśmy Ogród botaniczny VanDusen. Akurat trafiliśmy na próbę jakiegoś chóru - ćwiczyli w kółko dwa utwory, ale i tak było sympatycznie. Ogród jest ogromny, ma nawet dział "trawy świata", "górskie pustynie" oraz najprawdziwszy labirynt! Znaleźliśmy też kamień na którym były wyryte różne haiku z lokalnych konkursów poezji, a na nim - wiersz z Kielc!