środa, 16 stycznia 2008

New Westminster


Kiedy Tadek zwiedzał Westminster, my byliśmy w New Westminster.

Geografia polityczna Vancouver i okolic przypomina Trójmiasto lub Górny Śląsk. Jest tam kilka miast: Vancouver, Richmond, Burnaby, North Vancouver, West Vancouver, Surrey,... które w całości tworzą Greater Vancouver, zwane też od niedawna Metro Vancouver. Jest to obszar ograniczony z jednej strony Górami Nadbrzeżnymi, z drugiej Zatoką Georgia, a od południa granicą z USA. Mieszka tu 2,2 mln ludzi, z czego ponad 500 tys. w samym Vancouver.
Większość tych miast to sypialnie z hektarami domków jednorodzinnych, tylko Vancouver ma "downtown" z prawdziwego zdarzenia - z wieżowcami, kolejką podziemną itd.

New Westminster jest niewielkim miastem na wzgórzu nad północną odnogą rzeki Fraser. Wybraliśmy się tam zobaczyć czy warto tam zamieszkać. Z samego patrzenia na mapę wyglądało to interesująco:
* blisko pętli 410, które potem jedzie przez pola do Microsoftu, więc podróż trwa tylko pół godziny
* jest autostrada oraz ścieżka rowerowa do MCDC
* jest SkyTrain, czyli napowietrzne metro do centrum Vancouver
Na miejscu okazało się że jest tam wielka góra - tzn. tylko wąski pas nadbrzeża jest nisko, zaraz potem zaczyna się strome wzgórze - tak strome, że na początku krążyliśmy dookoła, bo baliśmy się wjechać samochodem z automatyczną skrzynią biegów. A na wzgórzu jest dużo domków jednorodzinnych i kilka apartamentowców (i niskich i wysokich), ale daleko od pętli 410.

Kiedy wjechaliśmy na górę się rozejrzeć, zaparkowaliśmy na zboczu koło japońskiego kościoła (chrześcijańskiego) i coś mnie podkusiło żeby skręcić koła tak żeby samochód nie zjechał jak puszczą hamulce. Niestety wyjąłem już kluczyki, więc zablokowała się nam kierownica. Pogoda była typowa jak na "Beautiful British Columbia" (taki napis mają tu wszystkie rejestracje) tzn. padało, więc nie bardzo chciało nam sie wychodzić rozglądać; ja lekko spanikowany czytałem instrukcje do samochodu bo nie mogłem sobie poradzić z blokadą, a Justyna robiła zdjęcia czarnej wiewiórce która hasała na skwerku przed kościołem.


W końcu udało nam się odjechać, przejechaliśmy jeszcze kilka przecznic i zrobiliśmy zakupy w WalMart. Ten sklep również okazał się być podobny do całej reszty kanadyjskich hipermarketów, a w dodatku nie ma (albo my, ciapy, nie znaleźliśmy?) świeżych warzyw, owoców i mięsa. Nie myśleliśmy, że tu tak trudno będzie z zakupami.


1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Cześć Marcin! Tu Krzysiek M., byłeś moim studentem w ABB :) Ja już nie pracuję w ABB, zupdatuj swój mail na linkedin, to skontaktuję się z Tobą. Na GG Ci też wysłałem info. Pozdrawiam!