czwartek, 10 stycznia 2008

Pierwszy tydzień w skrócie (1)

Przylecieliśmy do Vancouver w piątek wieczorem. Lot był długi (10h), ale zmęczył nas mniej niż się spodziewaliśmy. Na lotnisku najbardziej zaskoczył mnie brak tłumów - było cicho i spokojnie w odróżnieniu od Warszawy czy Amsterdamu. Kontrola imigracyjna wypadła pomyślnie więc próbowaliśmy zadzwonić do domu. Karta telefoniczna którą nam sprzedali ($20), mimo że miała pasek magnetyczny i automat telefoniczny ją czytał, była tak na prawdę kartą pre-paidową i dopiero miła pani z obsługi portu lotniczego wytłumaczyła nam, że musimy najpierw gdzieś zadzwonić, podać PIN napisany na karcie i dopiero wtedy możemy jej używać. Nasze pomarańczowe walizki doleciały bez problemu - ich kolor jest wyśmienity, bo na taśmie bagażowej było je widać z bardzo daleka. Zapakowawszy wszystkie walizki na wózek błąkalismy się przez jakiś czas w poszukiwaniu biura Avisu. Potem zgodnie z rozpiską pojechaliśmy do naszego nowego lokum - tymczasowego mieszkania na Moncton St 48200.

Pierwszą rzeczą jaka nas zaskoczyła w Kanadzie to temperatura i powietrze. Gdy wylatywaliśmy z Warszawy było -10°C, a po przebywaniu w suchym powietrzu z klimatyzatorów w samolocie, nadmorskie wilgotne i (względnie) ciepłe powietrze Vancouver było niesamowicie miękkie. Tak jak woda tu w kranach, co już nie jest takie fajnie, zwłaszcza gdy się chce spłukać mydlaną pianę z twarzy.

1 komentarz:

haingedi pisze...

w wancover jest spora polonia ,to i sklepy polskie pewnie są.mieszka tam pani teresa setman nie wiem jak nazywa się z męża.są lekarzami,emigracją solidarnościową.pochodzi z poręby.pozdrawiam.ciocia renia