Nasze plany obejmowały coś więcej niż tylko popołudniowe i jednodniowe wyjazdy, choć te stanowiły zdecydowaną większość - było ich tyle że prawie jedna czwarta wymagała zmian lub odrzucenia.
Lecz udało nam się zrealizować te bardziej priorytetowe wyjścia - na wiszący most w wąwozie Capilano i do White Rocka.
Właściciel terenów położonych w wąwozie rzeki Capilano w North Vancouver w XIXw zbudował most między brzegiem gdzie były domostwa, a brzegiem gdzie były łowiska - początkowo dla własnych praktycznych potrzeb. Szybko jednak wiszący most okazał się atrakcją turystyczną i kilkakrotnie rozbudowywany jest nią do dziś. Obrósł małym parkiem rozrywki w tematyce ekologicznej - wycieczka po kładkach zawieszonych nad drzewami, pogadanki indiańskie itd. Nie brzmi to może zbyt fascynująco, ale spędziliśmy tam cały dzień dobrze się bawiąc. Ciekawostką jest to że rezydenci Kolumbii Brytyjskiej mogą przez rok wchodzić na tym samym bilecie (i oprowadzać różnych gości).
Kiedy wreszcie przed wieczorem opuściliśmy teren parku, podjechaliśmy jeszcze trochę w górę rzeki by obfotografować tamę na Capilano, która tworzy zbiornik wody pitnej dla miasta.
W sobotę pojechaliśmy do White Rocka - Anita i ja, bo Justynka musiała trochę odpocząć, a przede wszystkim zająć się swoimi sprawami. Tym razem była to konwencjonalna wycieczka autobusowa. Trafiliśmy akurat na odpływ, więc wielkie połacie plaży były odsłonięte, tak że suchą stopą przechodziło się pod molo. Jednak wraz ze spacerem wody przybywało i niejednokrotnie musieliśmy zmieniać trasę by nie być zupełnie odcięci. Woda była wyjątkowo ciepła, w najpłytszych miejscach miała pewnie z 25 stopni, w głębszych nieco mniej, ale i tak była cieplejsza niż Ocean w Los Angeles. Wyprawa okazała się być fatalna w skutkach, bo nie doceniliśmy mocy słońca i trochę nas przypiekło w nietypowych miejscach - np na stopach.
Lecz udało nam się zrealizować te bardziej priorytetowe wyjścia - na wiszący most w wąwozie Capilano i do White Rocka.
Właściciel terenów położonych w wąwozie rzeki Capilano w North Vancouver w XIXw zbudował most między brzegiem gdzie były domostwa, a brzegiem gdzie były łowiska - początkowo dla własnych praktycznych potrzeb. Szybko jednak wiszący most okazał się atrakcją turystyczną i kilkakrotnie rozbudowywany jest nią do dziś. Obrósł małym parkiem rozrywki w tematyce ekologicznej - wycieczka po kładkach zawieszonych nad drzewami, pogadanki indiańskie itd. Nie brzmi to może zbyt fascynująco, ale spędziliśmy tam cały dzień dobrze się bawiąc. Ciekawostką jest to że rezydenci Kolumbii Brytyjskiej mogą przez rok wchodzić na tym samym bilecie (i oprowadzać różnych gości).
Kiedy wreszcie przed wieczorem opuściliśmy teren parku, podjechaliśmy jeszcze trochę w górę rzeki by obfotografować tamę na Capilano, która tworzy zbiornik wody pitnej dla miasta.
W sobotę pojechaliśmy do White Rocka - Anita i ja, bo Justynka musiała trochę odpocząć, a przede wszystkim zająć się swoimi sprawami. Tym razem była to konwencjonalna wycieczka autobusowa. Trafiliśmy akurat na odpływ, więc wielkie połacie plaży były odsłonięte, tak że suchą stopą przechodziło się pod molo. Jednak wraz ze spacerem wody przybywało i niejednokrotnie musieliśmy zmieniać trasę by nie być zupełnie odcięci. Woda była wyjątkowo ciepła, w najpłytszych miejscach miała pewnie z 25 stopni, w głębszych nieco mniej, ale i tak była cieplejsza niż Ocean w Los Angeles. Wyprawa okazała się być fatalna w skutkach, bo nie doceniliśmy mocy słońca i trochę nas przypiekło w nietypowych miejscach - np na stopach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz