W piątek 3 lipca swiętowaliśmy awansem amerykański dzień niepodległości, zamiast Canada Day 1 lipca - i nie poszedłem do pracy. Za to pojechaliśmy zwiedzać Downtown Vancouver. Na pierwszy ogien poszedł Waterfront i Canada Place.
Potem spacer po Gastown - czymś na kształt starego miasta - oczywiście zrobiliśmy sobie pocztówkowe zdjęcie z zegarem parowym.
Idąc dalej na wschód dotarliśmy do Chińskiej dzielnicy - na Anicie nie zrobiła ona już takiego wrażenia, bo w czwartek z Justyną zwiedzały Richmond i nasze lokalne, 100% chińskie sklepy i centra handlowe.
Za to udało nam się zwiedzać Chiński Ogród (Dr. Sun Yat Sen Classical Chinese Garden) - poprzednio gdy tam byliśmy oglądaliśmy tylko park. Teraz kupiliśmy bilety do części ogrodowej i udało nam się załapać na oprowadzanie z przewodnikiem, który wyjaśniał co dlaczego jest zrobione i co symbolizuje. O ile prezentacje kultur nieeuropejskich mi nie imponują zwykle - to ogród mi zaimponował swoją konstrukcją, rozplanowaniem i wykonaniem. Dzięki sprytnym zabiegom udało im się osiągnąć wiele z tego do czego my dziś potrzebujemy elektryczności, klimatyzacji i plastiku.
Następnie posililiśmy się trochę w White Spot'cie - bo musimy zaznaczyć, że nasze plany na ten miesiąc są wielowymiarowe - to nie tylko miejsca, które warto zwiedzić, także miejsca gdzie warto zjeść, rzeczy które warto ugotować (i wymienić się doświadczeniami), filmy do obejrzenia, zakupy do zrobienia oraz pojazdy do przejechania (jak Skytrain i Seabus).
Z White Spota przespacerowaliśmy się przez ulicę Denmann (północno-zachodni skraj Downtown) i poszliśmy do Stanley Parku. Było tam trochę chodzenia deptakiem wśród palm, trochę dreptania boso po plaży, trochę chodzenia po skałach, nadbrzeżu i oglądania fal, leżenia na trawie i odpoczywania. Dotarliśmy pod sam Lions Gate Bridge, a stamtąd już przez las-park aż do pętli trolejbusowej i do domu.
Potem spacer po Gastown - czymś na kształt starego miasta - oczywiście zrobiliśmy sobie pocztówkowe zdjęcie z zegarem parowym.
Idąc dalej na wschód dotarliśmy do Chińskiej dzielnicy - na Anicie nie zrobiła ona już takiego wrażenia, bo w czwartek z Justyną zwiedzały Richmond i nasze lokalne, 100% chińskie sklepy i centra handlowe.
Za to udało nam się zwiedzać Chiński Ogród (Dr. Sun Yat Sen Classical Chinese Garden) - poprzednio gdy tam byliśmy oglądaliśmy tylko park. Teraz kupiliśmy bilety do części ogrodowej i udało nam się załapać na oprowadzanie z przewodnikiem, który wyjaśniał co dlaczego jest zrobione i co symbolizuje. O ile prezentacje kultur nieeuropejskich mi nie imponują zwykle - to ogród mi zaimponował swoją konstrukcją, rozplanowaniem i wykonaniem. Dzięki sprytnym zabiegom udało im się osiągnąć wiele z tego do czego my dziś potrzebujemy elektryczności, klimatyzacji i plastiku.
Następnie posililiśmy się trochę w White Spot'cie - bo musimy zaznaczyć, że nasze plany na ten miesiąc są wielowymiarowe - to nie tylko miejsca, które warto zwiedzić, także miejsca gdzie warto zjeść, rzeczy które warto ugotować (i wymienić się doświadczeniami), filmy do obejrzenia, zakupy do zrobienia oraz pojazdy do przejechania (jak Skytrain i Seabus).
Z White Spota przespacerowaliśmy się przez ulicę Denmann (północno-zachodni skraj Downtown) i poszliśmy do Stanley Parku. Było tam trochę chodzenia deptakiem wśród palm, trochę dreptania boso po plaży, trochę chodzenia po skałach, nadbrzeżu i oglądania fal, leżenia na trawie i odpoczywania. Dotarliśmy pod sam Lions Gate Bridge, a stamtąd już przez las-park aż do pętli trolejbusowej i do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz